05/08/2021


07 listopada 2021, 03:25

Jestem już w domu. Przekręcam klucz w zamku od wewnętrznej strony drzwi dwukrotnie, by mieć pewność, że są bezpiecznie zamknięte. Odstawiam rower, na którym przyjechałem do ciebie od razu po pracy, jeszcze głodny, zmęczony i zagubiony wśród swoich myśli, by pomilczeć, bo nie byłeś dziś rozmowny. Może nigdy nie byłeś i nigdy nie będziesz. A może po prostu nie umiem z tobą rozmawiać. Może potrzebujesz czasu, by powiedzieć mi o czym myslisz gdy patrzysz błędnym, smutnym i przygaszonym wzrokiem na ludzi w parku, grających we frisbee. Gdy unikasz swoimi zielonymi, szklistymi oczami moich oczu, pragnących wręcz krzyczących błagalnie o kontakt z twoimi. Chyba jednak zbyt cicho, zbyt słabo, bo nie zostały zaspokojone.

 

Cięzko przychodzi ci zamykanie rozdziałów. Tkwisz w przesłości, rozmyślasz nad nią, fascynujesz się nią i szukasz jej we mnie- swoim balsamie na złamane serce. Jestem tylko pocieszeniem, zabawką, zastępuję kogoś, widzisz we mnie inną osobę. Jestem plastrem na ranę. Plastrem, który powoli się odkleja, bo rana staje się już zabliźnić. Nie będziesz potrzebował już opatrunku. Odkleisz go jednym, szybkim pociągnięciem by bolało jak najmniej i wyrzucisz do kosza na śmieci tak, jak wyrzucasz zepsutą sałatę, która nie nada się już na kolację, skorupki po jajkach czy przeterminowany sos pomidorowy w szklanej butelce.

 

Rower stoi oparty o komodę w korytarzu tak wąskim, że wchodząc do kuchni prawie zahaczam o kierownice i muszę przeciskać się bokiem. Rower jest czarny, stary i ma zniszczone siodełko, jednak dzięki niemu mogliśmy przejechać wspólnie kilka, może kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów. Ty na swoim prawie nowym, zadbanym ja na swoim- starcu, który mimo poczciwego wieku i przeżytych lat potrafi poruszać się jeszcze bez laski. Teraz nie chce na niego patrzeć. Niech czeka spokojnie na kolejną podróż. Przejażdżkę w samotności, tym razem bez pomarańczowego towarzysza marki Trek.

 

W kuchni wypakuję plecak. Wino do lodówki- musi być schłodzone. Ramka na zdjęcia, podwójna i wywołane fotografie, torba na prezenty i duża tabliczka czekolady o smaku tiramisu. Posłużą jako spóźniony prezent urodzinowy, który wręczę mojej przyjaciółce w niedziele podczas składania życzeń. Sklecę kilka zdań przed spotkaniem. Dziś nie przychodzi mi nic do głowy. Nie jestem w tym dobry. Czy jestem dobry w czymkolwiek?

 

Wino w lodowce wygląda samotnie. Potrzebuje pary, drugiej połówki, butelki do towarzystwa. Dobrze, że jeszcze nie zdjąłem butów, bo musiałbym tracić czas na wkładanie, sznurowanie i wyrównywanie języków tak, by wyglądały jednakowo w obu butach. Rzadko kiedy wyglądają jednakowo. Zwłaszcza gdy przejdę kilka metrów, zwykle prawy, ucieka gdzieś w lewą stronę i muszę zatrzymać się, przykucnąć, poprawić go, sprowadzić do symetrii. Wtedy mogę iść dalej. Sytuacja lubi się powtarzać,. Znów staje, schylam się, poprawiam i stawiam krok. Po kilku przerwach nie mam już ochoty wykonywać tych czynności. Przestaje mi przeszkadzać ich nieład, chaos. Wtedy pojawia się niepokój. Stan, do którego już przywykłem, w którym czuje się jak w domu. W moich trzydziestu dwóch metrach kwadratowych wynajmowanej kawalerki na parterze z balkonem, z którego widok nie chce zachwycać.

 

Sklep jest blisko i to jest pocieszające. Już nie mam siły na długie spacery. Kupuje dokładnie tę samą markę wina, które czeka w lodówce aż wrócę i przywita się z nowym współlokatorem na dolnej półce, gdzieś pomiędzy prawie pustym kartonem mleka a zwiędłą cytryną. Krótko będzie trwało ich spotkanie. Nie zdążą nawet się zakolegować, zaprzyjaźnić. Gdy wyjdę spod prysznica otworzę jedną z butelek i wypije wśród blasku pomarańczowych lampek, żółtego światła świec i dymu z cienkiego papierosa. Nie będzie nikogo więcej; nikt nie zapuka do moich zabezpieczonych na dwa spusty drzwi, nikt nie zadzwoni dzwonkiem, nikt mnie dziś nie odwiedzi- dziś będę sam.

 

Czy nie tego właśnie potrzebowałem? Czy nie do tego właśnie chciałem uciec, gdy przytłaczały mnie długie rozmowy z klientami, a raczej ich monologi o tym, że córka jednego z nich jest w Australii z rodziną, drugiego właśnie rzuciła dziewczyna i nie może naleźć sobie miejsca w domu, a trzeciego brat jest sławnym aktorem, prezenterem czy może nawet dyrektorem stacji telewizyjnej. Tematy te nie mają końca. Rozmówcy nie mają litości. Starają się opisywać swoje życie, przedstawiać je tak jak rzeczywiście wygląda, szukają wsparcia, kontaktu, rozmowy i oczekują ode mnie pomocy. Nie pytają co u mnie, jak się dziś czuję, czym mogą mnie uszczęśliwić, co mogą dla mnie zrobić, jakie mam plany na wieczór, weekend, jak spędzę urlop. Uprzejme to z ich strony. Jestem im za to wdzięczny, bo nie chcę odpowiadać, mówić o sobie, chwalić się, wdawać w dialogi. Ja wole milczeć.

 

Wino jest czerwone, słodkie i bezwonne. Przypomina krew. W kieliszku przybiera formę kieliszka, w butelce formę butelki a w karafce formę karafki. Jest uniwersalne; dostosowuje się do środowiska. Z każdym kolejnym łykiem przywołuje na myśl wspomnienia, obrazki. Staram się odtworzyć w głowie uczucia, które mi wtedy towarzyszyły. Zupełnie nowe, nieznane do tej pory, odmienne, obce bo przyjemne, miłe i dające poczucie spełnienia. Dzisiaj wygasają. Nie ma w nich ognia, brakuje iskier, które mogłyby go wzniecić. Dym już się nie tli. Na tym pogorzelisku skupiam teraz swoje myśli- galopujące konie wybiegłe na wolność, uwolnione stanem mojego upojenia, mojej słabości, brakiem kontroli- popiół zasypał drogę, nie widzę chodnika, nogi mi się plączą, ciało jest bezwładne. Upadam. Zasypiam.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz